poniedziałek, 22 marca 2010

Messi król?

Leo Messi w miniony weekend zaliczył kolejny wyśmienity występ. Trzy bramki strzelone Realowi Zaragoza były dokładnie 23., 24., i 25. golem. Niewątpliwie takie osiągnięcia wpychają w usta tezę, iż jest to w tej chwili najlepszy piłkarz globu. Szybkość, opanowanie piłki, balans ciałem, inteligencja – wszystkie te cechy/umiejętności Lionel opanował na niebotycznie wysokim poziomie. Nikomu nie trzeba udowadniać, że to „złote dziecko” argentyńskiej piłki nie ma sobie równych (gdyby ktoś uważał inaczej zachęcam do obejrzenia kilku spotkań z udziałem „nowego Maradony”). Jednak celem tej notki na pewno nie jest udowadnianie oczywistego faktu, chciałbym się odnieść do opinii wygłaszanych na przeróżnych stronach o FC Barcelonie, czy wszelakich forach dyskusyjnych, na których przeważa temat piłki nożnej. Otóż często można spotkać się z tezami, najczęściej młodszych i niedoświadczonych dyskutantów, że „Messi jest najlepszym piłkarzem wszechczasów”. Często ich posty są oznaczone wykrzyknikami mającymi za zadanie podkreślić słuszność i prawdziwość tychże opinii.

Takie zdania są bardzo krzywdzące do wielu graczy, którzy najwyraźniej zostali już zepchnięci w te rejony pamięci, do których nikt już nie zagląda. Dla przypomnienia, aby mieć do czego się odnieść Leo zagrał do tej pory dopiero dwa rewelacyjne sezony (licząc obecny), a poprzednie były co najwyżej dobre. Ogół statystyk brzmi 133 mecze w La Lidze zdobywając przy tym 79 bramek + 43 spotkania w barwach „Albicelestes” zaliczając na swoim koncie trzynaście trafień. Jak to się ma do Eusebio i jego 317 goli w 301 meczach w Benfice + 41 bramek w 64 spotkaniach reprezentacji Portugalii? „Czarna perła z Mozambiku” ewidentnie przytłoczyła osiągnięciami wciąż młodego Lionela. Cóż ma powiedzieć wielki Pele? Rozumiem, że 470 trafień godnie reprezentując Santos to jest nic? Czy kadra „Canarinhos” byłaby wtedy wielka bez jego 77 goli? Gdzie na piedestale jest miejsce dla jedynego i prawdziwego Diego Maradony? Kibice Argentionos Juniors aż 115 razy mogli dzięki niemu wznosić ręce w geście tryumfu po nieskazitelnie pięknych akcjach. Fani Boca Juniors też nie mogli na niego narzekać, 28 bramek w dwa sezony, kolejny etap „Boga futbolu” to obecny klub Messiego, tam też święcił tryumfy (52/34), później jeszcze była wielka przygoda w Napoli zakończona 115 bramkami. W reprezentacji nie był aż tak skuteczny (92/34) jednak świat na zawsze zapamięta „rękę Boga”. Kolejne nazwiska można by mnożyć, zlepki liter takie jak: Kempes, Van Basten, Cryuff, szalony Cantona, elegancki Lineker, Platini, Rivaldo, Ronaldo, Van der Kerkhov, Stoichkov, Klinsman, Romario same domagają się uwiecznienia na liście. Pomijam wielkich defensorów czy golkiperów jak Peter Schmeichel, Lew Jaschyn, Paolo Maldini, Franco Baresi, Roberto Carlos, szalony Chilavert, Fernando Hierro, Oliver Kahn. Czy przypominając sobie wszystkie te nazwiska dalej z całą stanowczością ktokolwiek mógłby stwierdzić, że niejaki Lionel Andres Messi jest najlepszym piłkarzem, który stąpał po czwartej planecie od Słońca?

Wiadomo, że wymienieni gracze grali w różnych okresach czasu, ale czy naprawdę wtedy było łatwiej? Wszystko było inne, inne były piłki, inne filozofie gry, tylko czy to stwarzało jakieś handcicapy dla zawodników? Kolejne pytanie brzmi: jak porównywać sukcesy legend dawnych lat z obecnymi piłkarzami? Według mnie wspomniane wcześniej gwiazdy przerastały swoje epoki o lata świetlne, to nie były dwa-trzy sezony chwały, a lata niczym nie zmąconej dominacji. Celowo na koniec zostawiłem sobie jeden przykład: Ronaldo de Assís Moreira znany bardziej jako Ronaldinho. W momencie, gdy przeszedł do FC Barcelony mówiło się o nim wiele, jeszcze głośniej o popularnym „Ronnym” zrobiło się, gdy zaczął grać. Genialna technika, finezja, niekonwencjonalne zagrania – tak właśnie prezentował się Brazylijczyk. Kolejne spotkania, bramki, asysty, nagrody dla najlepszego piłkarza we wszelakich rankingach. Mówiło się wtedy, że to jest materiał na najlepszego gracza wszechczasów. Jak się skończyło? Ronaldinho kopie piłkę w Milanie tylko od czasu do czasu pokazując przebłysk geniuszu z dawnych lat. Według mnie tak samo będzie z Messim. To nie jest tak gigantyczny talent by mógł zdominować rozgrywki na lata, nie jest to ktoś zdolny do miażdżenia rywali przez sezony. Nie odbieram mu szans na karierę a’la Maradona, jednak osobiście w nią nie wierzę. Bożyszcze nastolatek odejdzie w cień, przyjdzie nowy gwiazdor, a karuzela pojedzie dalej, w końcu „show must go on”!

sobota, 20 marca 2010

Tshibamba zabłądził?

22 lata, trzy bramki w 10 występach w barwach ekipy z ekstraklasy jednego z zachodnich klubów, pięć bramek w 14 występach w niewiele gorszej drużynie z tego samego kraju. Czy ktoś kogo cechuje ten opis mógłby wpaść na absurdalny pomysł wzmocnienia jednego z najgorszych klubów polskiej Ekstraklasy? Tak! Jest taki jeden, szalony człowiek na Ziemi. Nazywa się Joel Tshibamba i najwyraźniej chyba niewiele słyszał o Polsce. Kongijczyk z holenderskim paszportem spokojnie mógłby walczyć o miejsce w składzie jednego z klubów Eredivisie, ale nie, ten przesycony ambicją człowiek wyruszył na podbój kraju, w którym „niedźwiedzi chodzą po ulicach”. Gdyby chodziło o Wisłę, Legie czy Lecha to ok., w końcu pokusa pokazania się w europejskich pucharach robi swoje, ale nie, my rozmawiamy o drużynie, która miała poważne problemy z murawą swojego stadionu, o Arce, która przed trwającą kolejką zajmowała trzecie miejsce, tyle, że od końca. Czym skuszony został „Czibamba”?

Czyżby przedstawiciele Arki byli na tyle zdolnymi krasomówcami by wmówić młodemu napastnikowi, że są prężnie rozwijającym się klubem w stylu Sachtara, CSKA Moskwa, czy Dynama Kijów? Może to Joel jest na tyle mało lotnym umysłem by nie widzieć w jakie bagno wszedł? Liga skażona korupcja, piłkarze przewracający się na kępach murawy, murawy oczywiście tylko z nazwy, rywalizacja z drużyną, w której trenerzy są zwalniani po zwycięstwach, wirtuozeryjne pojedynki z defensorami myślącymi wedle zasady „tylko do góry, byle w chmury”. To właśnie czeka na Holendra. Może jego menadżer pomyślał, że skoro graniczymy z Niemcami to poziom futbolu stoi na podobnym poziomie, co u rodaków Angeli Merkel? Nie wiem jakiż absurdalny splot wydarzeń ściągnął do naszego bagienka Tshibamba, ale jedno jest pewne – ten gracz ubarwi Ekstraklasę. Już ma za sobą trzy mecze, zdobył dwa gole. Widać upodobał sobie dobijanie krakowskich klubów, gdyż jego bramki były pierwszymi w spotkaniach kolejno z Wisłą (1:0) i Cracovią (2:0). Ręce na pewno zaciera autor transferu Joela, były scout Lecha, Andrzej Czyżniewski. Udowodnił mi tym ruchem, że naprawdę właściwy człowiek na właściwym miejscu potrafi czynić cuda.

A może rzeczywiście Tshibambie pomyliły się bilety i wsiadł nie do tego samolotu co trzeba :)?

Ultras vs Piknik

W historycznym, pierwszym wpisie na moim blogu chciałbym poruszyć temat-rzekę i postawić pytanie „czy ultrasi są jeszcze komuś potrzebni?”. Od początku trzeba sobie jasno powiedzieć, że ze stadionu trzeba pozbyć się wszelakich odmian chamstwa, agresji czy zwyczajnej głupoty. Jednak rodzi się wątpliwość: dlaczego przez garstkę ludzi powiedzmy eufemistycznie mniej inteligentnych prawdziwi fanatycy mają odejść? Czyż dobrze wykonane pokazy spirotechniczne, doping przez całe 90 minut, wymalowane twarze kibiców czy okrzyki wsparcia w trudnych momentach nie są solą rywalizacji pomiędzy drużynami piłkarskimi? Obecnie większość popiera tzw. „piknikowanie”, czyli podziwianie zawodów praktycznie bez dopingu, od czasu do czasu coś pokrzykując, przy okazji wpychając do ust garście słonecznika. Oczywiście obraz jest lekko przejaskrawiony, ale na pewno „ciche” stadiony to nie jest to, o co chodzi. Ja osobiście nie krytykuje wspomnianych, mniej żywiołowo przeżywających mecze osób, zwanych również pejoratywnie „januszami” czy wspomnianymi wcześniej „piknikami”. Według mnie taki fan również powinien mieć swoje miejsce na stadionie, a klubowi przysłuży się kupując bilet, jednak nie może stawać przed dyktatem owych ludzi najczęściej popierających absolutne usunięcie tzw. ultrasów ze stadionów.

Oczywiście Polska nie jest krajem, w którym słowo „ultras” kojarzy się dobrze. Najczęściej w naszej pięknej Ojczyźnie przedstawicielami tej wersji kibiców są agresywni, pozbawieni kultury i honoru osobnicy, których nawet ciężko nazywać ludźmi. Na stadionie nieustające przyśpiewki skierowane przeciwko rywalom, PZPN, czy ogólnie „złemu światu, który sprzysiągł się przeciwko nam”. Również uważanie się za lepszych od „pikników” jest żałosne, nazywania się „jedynymi, prawdziwymi” nie można skwitować inaczej niż politowaniem. Takowych przedstawicieli gatunku homo sapiens sapiens powinno się wyplenić ze stadionów, jednak nie można zabraniać normalnym ludziom wnosić race czy flagi! Mamy monitorig, władze klubów z łatwością mogłyby znaleźć tych, którzy odpowiadają za taką, a nie inną opinię o ultrasach. Oczywiście wymagałoby to tego minimalnego nakładu sił, dlatego prezesi wolą wydać łatwiejsze zakazy, nakazy i rozporządzenia, w końcu żyjemy w dziwnym kraju z dziwnym podejściem do życia i pewnie długo się to nie zmieni.